Broń psychotroniczna
Pomyśl czemu ktoś stworzył światowe zagrożenie by podać większej części
populacji eksperymentalny środek który dziwnym trafem zawiera w sobie
nanotechnologię i ma możliwość rekombinacji ludzkiego genomu? W dodatku
tworzy nowe połączenia neuronowe w mózgu!
Radzieccy
naukowcy pracowali nad sposobami zamiany ludzi w bezwolne narzędzia w
rękach władz. To dlatego dziś Putin straszy świat bronią, nazwaną
złowieszczo "zombie gun" Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania
ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych,
wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach
pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych
testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe,
nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi.
Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców
dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny
przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza
próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do
niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócania
Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po
tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie
zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10
megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który
skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o
tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy
człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je
publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który
straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania
ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych,
wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach
pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych
testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe,
nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi.
Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców
dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny
przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza
próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do
niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócania
Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po
tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie
zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10
megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który
skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o
tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy
człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je
publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który
straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
Johnny razem z Barbarą postanawiają pomodlić się na grobie ciotki. Stojąc nad mogiłą, zauważają coś niepokojącego – w ich stronę chwiejnym krokiem zmierza człowiek o pustych, martwych oczach. Brat wraz z siostrą patrzą jak zahipnotyzowani na tajemniczego mężczyznę, gdy ten nagle zaczyna atakować Barbarę. John staje w jej obronie, lecz ginie z rąk niezbyt zwinnego, ale silnego przeciwnika.
Tak rozpoczyna się kultowy już horror George'a Romero z końcówki lat 60. "Noc żywych trupów", w którym bohaterowie muszą stawić czoła gromadom zombie. Podobnych rzeczy można było od tej pory zobaczyć setki – ale tylko na kinowych ekranach. Jednak Kreml marzył, by tę hollywoodzką fikcję zamienić w rzeczywistość! Wszystko przy pomocy telepatii, parapsychologii i broni psychotronicznej, której zadaniem miała być kontrola ludzkich umysłów.
Rosjanie zaczęli pracować nad tą niekonwencjonalną bronią jeszcze w
pierwszej połowie XX w. (a więc na długo przed horrorem Romero). Żaden z
decydentów aż do objęcia władzy przez Władimira Putina głośno o tym nie
mówił. Oficjalnie pierwszy raz wspomniano o niej dopiero w 2007 r. "Nie
minie 10 lat, jak broń psychotroniczna stanie się tak niebezpieczna jak
atomowa lub jądrowa, dlatego że z jej pomocą można kontrolować miliony
ludzi" – powiedział Borys Ratnikow, ówczesny generał Federalnych Służb
Bezpieczeństwa.Od tamtej pory musiało minąć kolejnych 5 lat, by minister obrony
narodowej Anatolij Serdiukow ogłosił światu, że rosyjscy naukowcy
pracują nad bronią mającą wywoływać nie tylko ogromny ból ofiar, ale
również umożliwiającą uzyskanie częściowej kontroli na ludzkimi myślami i
zachowaniami. Amerykańskie i brytyjskie media nazwały ją "zombie gun",
bo według Kremla może przeistoczyć cel w żywego trupa. Wszystko przy
pomocy promieniowania elektromagnetycznego, podobnego do tego używanego w
kuchenkach mikrofalowych. Ile w tym prawdy, a ile straszenia opinii
międzynarodowej? Na to pytanie mogłaby odpowiedzieć jedynie rosyjska
generalicja lub Putin. Skądinąd wiadomo że Amerykanie o testach własnej
broni, zbliżonej być może do "zombie gun", poinformowali opinię
publiczną już w 2001 r.
ADS, czyli Active Denial System, to eksperymentalna mikrofalowa broń
nieśmiercionośna, strzelająca promieniami elektromagnetycznymi.
Powodują, że trafiona ofiara "przypieka" się od środka – czuje fizyczny
ból, nie doznając jednak uszczerbku na ciele. Wszystko dzięki
zastosowaniu wiązki mikrofal o częstotliwości 94 GHz (dłuższe niż w
przypadku promieni rtg, ale krótsze od stosowanych w mikrofalówkach).
Tyle że to broń mająca sprawić przeciwnikowi ból, nie zaś pozwolić
przejąć kontrolę nad jego umysłem. A o to przecież chodziłoby w
tajemniczym "zombie gun" Kremla! Czy kiedyś poznamy jego działanie i
porównamy z ADS? Niewykluczone. "Rozwój broni opartej na odkryciach w
dziedzinie fizyki, takiej jak broń wiązkowa, broń geofizyczna, broń
genetyczna czy broń psychofizyczna i podobne, to część państwowego
programu zamówień zbrojeniowych, przeznaczonego do realizacji na lata
2011–2020" – wyjaśnił dziennikarzowi "Kommiersanta" Serdiukow w 2012 r.
Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania
ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych,
wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach
pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych
testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe,
nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi.
Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców
dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny
przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza
próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do
niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócania
Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po
tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie
zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10
megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który
skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o
tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy
człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je
publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który
straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania
ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych,
wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach
pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych
testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe,
nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi.
Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców
dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny
przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza
próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do
niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócania
Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po
tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie
zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10
megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który
skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o
tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy
człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je
publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który
straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
"Zombie gun" nie pojawił się znikąd. Rosjanie przez dekady pracowali nad sposobami uzyskania kontroli psychicznej i fizycznej nad wrogami. Ich starania – zwłaszcza w trakcie zimnowojennego wyścigu – nie przynosiły wymiernych rezultatów, dały jednak zwolennikom teorii spiskowych ogromne pole do popisu. Zaczęli tuż po I wojnie światowej od prób wykorzystania psychotroniki oraz parapsychologii. A więc dziedzin odrzucanych przez naukę, takich jak telepatia, telekineza, hipnoza itp. Przełomowy okazał się początek lat 20. XX w., kiedy to z inicjatywy pierwszego ludowego komisarza oświaty Anatolija Łunaczarskiego został powołany Rosyjski Komitet Badań Psychologicznych.
Jego motorem napędowym stali się naukowcy pracujący w placówkach w Moskwie i Leningradzie: prof. Leonid Wasiliew, Bernard Kaziński, Władimir Biechtieriew oraz Aleksander Barczenko. Mieli za zadanie zbadać możliwości manipulowania ludźmi. Biechtieriew znany był z tego, że obsesyjnie analizował zjawisko tzw. arktycznej psychozy (czyli występujących u ludów Północy masowych halucynacji oraz stanów hipnozy). Cieszył się przy tym pełnym wsparciem bolszewików. Biologa Aleksandra Barczenkę wyznaczył na szefa tajnej misji, która wyruszyła w 1921 r. na Półwysep Kolski.
Nie pozostało po niej zbyt wiele śladów (poza kilkoma zdjęciami), nie jest jasny jej cel. Mówiło się nawet, jakoby młody Rosjanin poszukiwał śladów… Szambali – legendarnego zaginionego wschodniego królestwa. Tam miały czekać na przybyszów niesamowite odkrycia i technologie, mające ułatwić Leninowi panowanie nad masami!
Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych, wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe, nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi. Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócaniaTrudno w to uwierzyć, niemniej zaraz po powrocie z Laponii biologiem zainteresowała się OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny, w 1934 r. włączony do NKWD) – policja polityczna, zajmująca się także wywiadem i kontrwywiadem. Pod jej kuratelą oraz przy wsparciu samego Feliksa Dzierżyńskiego, w ramach Moskiewskiego Instytutu Energetyki stworzono dla Barczenki Laboratorium Neurogenetyki. Tam jako szef pionu naukowego zajął się wykorzystaniem telepatii do zdobywania cennych informacji dla wywiadu.
Wybuch II wojny przerwał sowieckie prace nad metodami opanowania ludzkich umysłów. Jednak zaraz po zakończeniu działań frontowych, wrócono – głównie za sprawą Wasiliewa – do mrożącego krew w żyłach pomysłu. Sowieci dysponowali w tamtym czasie nie tylko wynikami własnych testów, ale w trakcie wojny wzbogacili się także o archiwa Ahnenerbe, nazistowskiej organizacji zajmującej się m.in. badaniami paranaukowymi. Pierwsze sygnały o niepokojących działaniach sowieckich naukowców dotarły na Zachód po 1954 r., gdy na drugą stronę żelaznej kurtyny przeszedł oficer KGB dr Mikołaj Kokow. Utrzymywał, że ZSRR przeprowadza próby, których celem było wykorzystanie zdolności paranormalnych do niszczenia pocisków, oślepiania systemów radarowych i zakłócaniapracy komputerów. Brzmiało to jak fantastyka, ale zaniepokoiło Amerykanów.
Zwłaszcza gdy dowiedzieli się o urządzeniu LIDA. Oficjalnie miało
pomagać osobom z zaburzeniami neurotycznymi czy cierpiącym na
bezsenność, lecząc ich impulsami wysyłanymi na odległość. LIDA –
operując sygnałami radiowymi niskiej częstotliwości 40 MHz – miała
wywoływać w ludziach stan przypominający trans. Być może została
zastosowana już podczas wojny na Półwyspie Koreańskim w latach 50.!
Potwierdzałyby to relacje amerykańskich jeńców, poddawanych torturom
przez Koreańczyków.Z opowieści weteranów wynikało, że mieli do czynienia z maszyną,
która powodowała, że przesłuchiwany w danym momencie żołnierz był w
pełni świadomy, słyszał i mówił, natomiast nie mógł zapanować nad
odpowiedziami, których udzielał… Ostatecznie maszyna ta (albo to, co
Sowieci chcieli, by na nią wyglądało) dostała się w ręce Amerykanów w
latach 80. i to dzięki… wymianie medycznej pomiędzy ZSRR i USA! Do
przetestowania otrzymał ją dr Ross Adey z kalifornijskiego Pettis
Memorial Veterans Hospital. Ponieważ nie mógł sprawdzić działania
urządzenia na człowieku, postanowił w miniaturowej klatce zamknąć kota i
włączyć tajemnicze pudełko naszpikowane elektroniką.Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po
tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie
zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10
megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który
skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o
tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy
człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je
publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który
straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
Naukowiec był przerażony, gdy po 2 minutach spojrzał w oczy zwierzęcia. Były kompletnie puste, a kot przestał się ruszać. Gdyby nie wyłączył urządzenia, zwierzę mogłoby trwać w transie w nieskończoność. Po przerwaniu eksperymentu zaczęło zachowywać się normalnie. Trudno znaleźć wiarygodne źródła potwierdzające moc LIDA (patrz TAP2C). Jednym z niewielu jest informacja podana przez agencję Associated Press z maja 1983 r., opisująca eksperyment Adeya Skandal na skalę międzynarodową wybuchł jednak dopiero w 1976 r. po tym, jak Rosjanie uruchomili siedem ogromnych nadajników na Ukrainie zasilanych przez elektrownię jądrową w Czarnobylu. Nadajniki o mocy 10 megawatów emitowały sygnał skrajnie niskiej częstotliwości 10 Hz, który skierowano na Zachód. Już po kilku miesiącach "New York Times" donosił o tym sygnale jako mającym negatywny wpływ na centralny układ nerwowy człowieka. Ruszyła lawina spekulacji i domysłów. Dodatkowo wzmocniła je publikacja znanego wówczas aktywisty ekologicznego Iry Eihorna, który straszył, że Rosjanie wdrożyli eksperyment związany z kontrolą umysłów.
Amerykanin starał się wykazać, że istnieje związek między falami mózgowymi a sygnałem wysyłanym z terenu dzisiejszej Ukrainy, nazwanym przez krótkofalowców "rosyjskim dzięciołem" (sygnał słyszalny w odbiornikach radiowych przypominał stukot dzięcioła). Eihorn ze swoimi spiskowymi teoriami został jednak szybko spacyfikowany, kiedy okazało się, że jest… mordercą (w 1977 r. zabił swoją partnerkę, jej ciało schował do szafy i pozostawił na kilka miesięcy). Ale nie był to koniec psychozy wokół rzekomych rosyjskich eksperymentów. W międzyczasie pojawił się bowiem nowy wątek. W 1976 r. media poinformowały, że od 15 lat Rosjanie "bombardują" ambasadę USA w Moskwie mikrofalami.
Celem ataku miały być urządzenia monitorujące usytuowane na dachu budynku, cierpieli jednak i ludzie. Zbiorowa histeria doprowadziła do tego, że Departament Stanu zlecił przeprowadzenie badań wszystkich pracowników placówki dyplomatycznej, którzy przewinęli się przez nią od 1960 r. Część z nich miała się uskarżać na dokuczliwe bóle głowy, dodatkowo wskazywano, że dwóch ambasadorów zmarło w tym czasie na raka. Coraz więcej osób było też przekonanych, że nadajniki stanowią rozwinięcie urządzenia LIDA.
Strona radziecka nigdy nie wyjaśniła, co działo się z amerykańską ambasadą. O sygnałach emitowanych z Ukrainy Kreml milczał aż do 1989 r. Wtedy w oficjalnym komunikacie Rosjanie stwierdzili, że to tylko system Duga-3 – część instalacji wczesnego ostrzegania przed rakietami balistycznymi. Ten "rosyjski dzięcioł" został wyłączony po katastrofie w elektrowni atomowej w Czarnobylu.
Także w krajach zachodnich prowadzono badania nad "bronią
psychotroniczną". Na przykład Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA)
wdrożyła brutalny program badań na ludziach MKULTRA, który wiązał się z
wykorzystaniem różnych metod manipulowania ich stanami psychicznymi.
"Jak wspomniano w publicznie dostępnych dokumentach, program do pewnego
stopnia był motywowany analogicznym programem NKWD i korzystał z
podobnych substancji psychotropowych i urządzeń technicznych" – pisze
Serge Kernbach z Research Centre of Advanced Robotics and Environmental
Science w Stuttgarcie. Amerykanie korzystali m.in. z LSD, leków psychotropowych (temazepam),
hipnozy. Na cały program składało się aż 149 projektów, aczkolwiek
trudno byłoby wszystkie dokładnie opisać, ponieważ większość
dokumentacji związanej z MKULTRA została zniszczona przez Richarda
Helmsa, szefa CIA, prawdopodobnie
w 1973 r. (czyli tuż przed końcem jego urzędowania na tym stanowisku). W
odróżnieniu od projektów Amerykanów prawdziwe działania Sowietów długo
pozostawały dla historyków zagadką. Zmieniła to dopiero publikacja
raportu wspomnianego Kernbacha "Niekonwecjonalne badania w ZSRR i Rosji"
(2013).
FILMY UZUPEŁNIAJĄCE ARTYKUŁ!